Maroko, Marrakesh
jesteśmy w Afryce!!! :))) :)
26 kwietnia 2009; 3 593 przebytych kilometrów
Już z góry widać, że jesteśmy w Maroko. Na kontynencie są głównie kolorowe pola, tu widać prawie same brązy i beże. Dopiero w pobliżu miasta pojawiają się zielone pola z drzewkami. Super to wygląda z góry. Widać już Marrakesz, brązowe miasto, najbardziej rzuca się w oczy meczet. A na horyzoncie ośnieżone góry...
A więc drugi etap podróży za nami. Przy wjeździe trzeba wypełnić podobny świstek jak na Ukrainie, gdzie, po co i inne takie (nawet zawód, ciekawe po co im to, może kradną naukowców, hi hi). Koleś gada do mnie po francusku i zdziwiony okropnie, że przyjechałam i nie znam tego języka ;)
Siedzimy w hali przylotów i czekamy na resztę ekipy. Ich przylot się opóźnia, czekamy tak w sumie dwie godziny. Na końcu nudzi mi się już niepomniernie, no bo ile można patrzeć na przylatujących? Choć są i zabawne sytuacje, gdy koleś, który sprząta goni kota, bo kot porozwalał kamyczki w doniczce ;) Albo jak blokują się walizki na taśmie ;) Najchętniej bym już stąd wyszła, bo znów marznę (klima), ale jak wyjdę, to już z powrotem nie wejdę.
W końcu jest druga część ekipy, wymieniamy euro na dirhamy i nareszcie idziemy na słonko! :) I tu pierwsze zderzenie z naganiaczami, może potrzebujemy hotelu, a już na pewno taxi, w cenie autobusu ;) Czekamy jeszcze chwilę na chłopaków i Asię, wsiadamy w autobus i jedziemy do mediny :)
Za oknem pojawia się kompletnie inny świat. Są palmy, są osiołki, są i wielbłądy, ludzie jeżdżą głównie na motorynkach. Na ulicach pełno kwiatów. I tyle kolorów! Już mi się tu podoba!
Wysiadamy przy placu Jemaa el Fna. Naprawdę niesamowite to przeżycie zobaczyć taki świat po raz pierwszy w życiu! Fascynujące! Chłopaki od razu zatrzymują się przy straganie z soczkiem pomarańczowym. Miałam wiele wątpliwości co do tego soku, ale przecież grzechem byłoby go nie spróbować! Coś pysznego, mniam!
Zagłębiamy się w uliczki mediny, trzeba znaleźć jakiś hotel. Magda miała kilka nazw spisanych, więc idziemy na poszukiwania. Jak się okazuje, połapać się w tych malutkich uliczkach nie jest wcale tak łatwo. Napatoczył się jakiś młody koleś, który twierdził, że wie, gdzie to jest i koniecznie chce nas zaprowadzić. OK, idziemy za nim. Przeprowadził nas przez pół mediny, wciąż twierdząc, że to już niedaleko, hihi. I mimo, że plecak ciąży, to cieszę się z tego spaceru, chłonę wszystko dookoła, świat to przecież niezwykły. Jedna z uliczek po drodze jest w remoncie, przejść trzeba po deskach, jedna osoba ledwie się mieści, a obok rozkopana dziura ;) Od początku takie przygody, podoba mi się jeszcze bardziej :)
W końcu znajduje się uliczka i jeden z polecanych hoteli, wchodzimy. Nie wiem, jak to możliwe, ale podoba mi się jeszcze bardziej bardziej, ściany i podłoga hotelu wyłożone płytkami w kolorowe wzorki, w środku dziedziniec, do którego zagląda niebo :) Siadamy na tym dziedzińcu i debatujemy, jaki plan na jutro. W końcu zapada decyzja, że jutro z rana ruszamy w trasę.
W tym czasie nasz 'przewodnik' nie daje nam spokoju, po drodze przyłączyło się do niego dwóch innych i każdy z nich chce kasę. Pokazuje jakie to on ma brzydkie ciuchy (a ma je całkiem ładne szczerze mówiąc), że tyle się napracowali, że pół godziny nas prowadził (a można to było zrobić w pięć minut ;) ). Magda daje mu 10dh, ale to dla niego za mało, koleś rzuca się i złości, robi się mała awantura, recepcjonista śmieje się pod nosem. W końcu koleś bierze te 10dh i znika, uff, pierwsze zderzenie z tutejszą rzeczywistością, ale i nauczka na przyszłość ;)
Zostajemy w hotelu, Essouira się nazywa, wypada po 60dh za noc. Pokoiki mamy całkiem ładne, bierzemy szybki prysznic i idziemy w miasto.